30 lipca premier Donald Tusk wizytował ITWL, gdzie zobaczył najnowsze polskie systemy uzbrojenia. Wśród prezentowanych rozwiązań znalazł się przeciwpancerny pocisk Moskit – broń, która od lat czeka na decyzję o wdrożeniu. Historia tego projektu pokazuje paradoks polskiej polityki obronnej: mamy własne zaawansowane technologie, ale kupujemy gotowe produkty za granicą.
Polskie laboratorium, zagraniczne zamówienia
Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych to jedno z najważniejszych centrów rozwoju technologii obronnych w Polsce. Podczas lipcowej wizyty premiera pokazano mu dziesiątki innowacyjnych rozwiązań – od dronów bojowych po systemy przeciwpancerne. Wszystkie opracowane przez polskich inżynierów, wszystkie gotowe do produkcji seryjnej.
Problem? Większość z nich nigdy nie trafi do polskich jednostek wojskowych. Zamiast tego nasze Siły Zbrojne kupią podobne systemy za granicą – często droższe i nie zawsze lepsze od krajowych odpowiedników.
Ten paradoks najlepiej ilustruje historia pocisku Moskit, który przykuł uwagę premiera podczas wizyty. To zaawansowany system przeciwpancerny, opracowany z myślą o obronie przed rosyjskim sprzętem. Ma jedną zasadniczą wadę – jest polski.
Moskit kontra Javelin: David przeciwko Goliatowi
Przeciwpancerny pocisk kierowany Moskit nie jest jedynym polskim projektem na cenzurowanym. Jego „starszy brat” – system Pirat – również czeka na decyzję wojska od lat. Oba pociski mają wspólną cechę: są znacznie tańsze od amerykańskich Javelinów czy izraelskich Spike’ów.
Czy są gorsze? Niekoniecznie. W konfrontacji z rosyjskim sprzętem pancernym polskie systemy sprawdziłyby się równie dobrze co ich zagraniczni odpowiednicy. Dodatkowo można je produkować w Polsce, co oznacza niezależność od zagranicznych dostaw i miejsca pracy dla polskich inżynierów.
Dlaczego więc wojsko waha się z decyzją? Oficjalnego stanowiska brak. Minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz nie odpowiedział na pytania dotyczące polskich systemów przeciwpancernych, zadawane mu już rok temu. MON milczy, a polskie projekty kurzą się w laboratoriach.
Czterolenie spóźnienie w dronach
Historia Moskita i Pirata to nie odosobniony przypadek. Podobny los spotkał polską dronizację. Dopiero w lipcu 2025 roku wiceminister Cezary Tomczyk zapowiedział „rewolucję dronową” w polskiej armii. To o cztery lata za późno. W tym dwa lata pod rządami obecnego kierownictwa.
Eksperci już pięć lat temu ostrzegali przed koniecznością masowego wprowadzenia dronów do polskich Sił Zbrojnych. Doświadczenia z konfliktów w Górskim Karabachu i na Ukrainie były jednoznaczne – bez dronów i rozwiązań antydronowych nowoczesna armia jest bezbronna. Polscy decydenci zignorowali te sygnały.
Rezultat? Stracone lata i konieczność nadrabiania zaległości w ekspresowym tempie. A przecież polskie ośrodki badawcze od dawna pracowały nad systemami bezzałogowymi. Gdyby podjęto decyzję wcześniej, dziś polskie drony mogłyby być standardowym wyposażeniem naszych żołnierzy.
Amerykańska wizytówka polskiej armii
Gdy dziś mówimy o modernizacji Wojska Polskiego, pierwszymi skojarzeniami są amerykańskie systemy: śmigłowce Apache, czołgi Abrams, systemy Patriot. To prestiżowe i skuteczne uzbrojenie, ale jego dominacja pokazuje słabość polskiej polityki obronnej.
Oznacza bowiem, że rezygnujemy z budowy własnego potencjału technologicznego na rzecz uzależnienia od importu. Każdy zakup zagranicznego systemu to stracona szansa dla polskich konstruktorów i inżynierów. To także ryzyko strategiczne – w przypadku kryzysu dostawa części zamiennych może zostać wstrzymana.
Tymczasem w polskich ośrodkach badawczych powstają rozwiązania, które mogłyby konkurować z zagranicznymi odpowiednikami. Moskit to tylko jeden przykład. Problem leży w systemie decyzyjnym, który faworyzuje sprawdzone marki zamiast wspierać krajowe innowacje.
MSPO 2025: ostatnia szansa na przełom?
Za kilka tygodni w Kielcach rozpocznie się Międzynarodowy Salon Przemysłu Obronnego. To największe w Polsce wydarzenie branży obronnej i tradycyjne miejsce ważnych zapowiedzi oraz podpisywania kontraktów. Czy tym razem usłyszymy o wsparciu dla polskich projektów?
Oczekiwania są wysokie. Polski przemysł obronny potrzebuje jasnych sygnałów od MON. Które projekty będą kontynuowane, a które będą skazane na zapomnienie? Czy polskie systemy przeciwpancerne w końcu trafią do produkcji seryjnej?
MSPO może stać się momentem prawdy dla nowej ekipy rządzącej. Okazją do pokazania, że Polska chce budować własne zdolności obronne, a nie tylko kupować gotowe rozwiązania. Branża czeka na konkretne deklaracje, nie tylko ogólne zapowiedzi.
Test na suwerenność technologiczną
Sprawa Moskita wykracza poza jeden projekt uzbrojeniowy. To test na gotowość Polski do budowy suwerenności technologicznej w obszarze obronności. Czy jesteśmy w stanie zaufać własnym inżynierom i konstruktorom?
Historia pokazuje, że polskie rozwiązania techniczne potrafią konkurować z najlepszymi na świecie. Problem leży w systemie decyzyjnym, który nie docenia krajowego potencjału. Zmiana tego podejścia wymaga odwagi politycznej i długoterminowego myślenia.
Premier Tusk podczas wizyty w ITWL zobaczył możliwości polskiej myśli technicznej. Czy przełoży się to na konkretne decyzje? Odpowiedź poznamy prawdopodobnie już podczas MSPO w Kielcach.
Czas na decyzje
Polskie laboratoria i instytuty badawcze dysponują zaawansowanymi technologiami obronnymi. Mamy konstruktorów, inżynierów i potencjał produkcyjny. Brakuje tylko politycznej woli, żeby te zasoby wykorzystać.
Moskit i Pirat to symbole marnotrawstwa naukowego potencjału i dominacji zagranicznych lobbystów. Systemy gotowe do produkcji, ale skazane w zakulisowych gierkach na zapomnienie. W obliczu rosnących zagrożeń ze strony Rosji nie możemy sobie na to pozwolić.
Jeśli i tym razem usłyszymy tylko ogólne deklaracje, będzie jasne, że polska polityka obronna pozostanie zdana na łaskę zagranicznych dostawców. A polskie talenty będą musiały szukać uznania poza granicami kraju.
